Tego dnia nasza trasa na Podlasiu wiodła przez Nowogród. Był wyjątkowo ponury i zimny dzień. Tak ponury i tak zimny, iż założyłam już, że plenerowo nic ciekawego się nie zdarzy. Ale oto objawił się on: usytuowany na wzniesieniu ponad Narwią Skansen Kurpiowski. I zagospodarował nam resztę tego krótkiego i ciemnego dnia.
Pierwsze, najbardziej atawistyczne odczucie dotyczyło ulgi z jaką spogląda się na ten teren. Wchodzi się bowiem do świata w którym można odpocząć od tych wszystkich rzeczy, które tak bolą w naszej przestrzeni (mnie przynajmniej, choć wierzę, że wszyscy, świadomie czy nie, dostajemy tym po twarzy): banerozy, zwisających na płotach brudnych szmat, brzydkich domów w kolorze łazienki, śmieci, zaparkowanych w tetrisa aut i innych podobnych elementów krajobrazu. Jest tam za to pierwszorzędny park etnograficzny oferujący piękny spacer wśród obiektów starego budownictwa kurpiowskiego. Wędrówka przeniosła nas na chwilę do innej bajki, w której ponurość aż tak nie przeszkadzała, a nawet była ozdobnikiem – bardzo mi się ta etnograficzna sceneria dobrze komponowała z surowym, listopadowym anturażem. Urokliwość krajobrazu uzupełnia widok na meandrującą w dole Narew.
Poza sezonem można cieszyć się jedynie okrojoną wersją skansenu, bez możliwości wejścia do wnętrz obiektów, jednak nawet to co zostaje do zwiedzania, broni się znakomicie.
Myślę, że wrócimy tam latem, żeby zajrzeć do chat i spędzić w tej baśni trochę więcej czasu.