Modernizm, który nie zawodzi

Zdrojowa dzielnica Ustronia – Zawodzie jest przykładem udanego urzeczywistnienia architektonicznych idei modernizmu. Zastanawiam się od jakiegoś czasu dlaczego tak dobrze czuję się przemierzając ten położony na zboczu Równicy teren.

Pewnie zwróciliście uwagę, że w niektórych miejscach łatwiej się odpoczywa lub po prostu przyjemniej przebywa. Przypuśćmy, że wychodzę z pracy na kawę i siadam w ogródku z widokiem na zatłoczoną od samochodów ulicę, wytyczoną wstęgami wiszących chaotycznie szmat-niegdyś banerów i wysadzoną budkami w kolorach wszystkich palet barwnych. Przerwa w takim otoczeniu absolutnie nic mi nie da. A już na pewno nic co ma związek z regeneracją.  Tak już mam. To, jak wygląda przestrzeń, robi mi różnicę.

I gdy wrócę myślami do Ustronia-Zawodzia przypominam sobie, że to „miasteczko” sanatoriów, oprócz dobrej, nie-przytłaczającej i nie-pstrokatej architektury, z dominantą w postaci siedemnastu budynków- piramid, oferuje też zieleń, przestrzenie do odpoczynku i ciszę (może nie w porze fajfów). Natomiast to czego nie oferuje, to inwazyjny ruch samochodowy. Niezbyt szeroka droga dojazdowa do sanatoriów dyskretnie sobie płynie, a ruch na niej jest raczej umiarkowany. Podsumowując – Zawodzie to przyjemny, zielony, spójny i bardzo wypoczynkowy teren.

Projekty obiektów zawdzięczamy śląskim architektom: Henrykowi Buszce, Aleksandrowi Francie i Tadeuszowi Szewczykowi.

Leku na szarość jak na lekarstwo

Kiedy w życiu dochodzimy do ściany – warto spojrzeć do góry. Jeśli nie znajdziemy tam pomocnej wskazówki, to być może przynajmniej zawiesimy wzrok na czymś wartym uwagi.

Zmieniają się i rozrastają nasze miasta, miasteczka i wsie. Ale czy pięknieją –  to rzecz dyskusyjna. Wiadomo na pewno, że z budynków o nieuregulowanym statusie konserwatorskim masowo znikały i nadal znikają wartościowe elementy elewacji i ścian, takie jak mozaiki, malunki, oryginalne wzory czy faktury. Tracimy odważne modernistyczne sylwetki budynków, które ustępują miejsca banalnym najczęściej prostopadłościanom. Wszystkie te dobra są niszczone w imię modernizacji, termomodernizacji etc. Część tych, które się uratowały, trafiły już pod skrzydła konserwatora zabytków – poniżej kilka takich przykładów m.in. z Zakopanego. Co więcej, powstają nowe – choćby takie, jak w Berlinie czy Antwerpii. Tym niemniej, zawsze gdy widzę takie cacuszko, chcę je utrwalić, w razie gdyby jednak to było nasze ostatnie spotkanie.

Galeria przedstawia wybór fotografii napotkanych przeze mnie miejsc i budynków, które uważam za dobre przykłady „odszarzania” wspólnej przestrzeni. Są wśród nich zarówno te sięgające lat 60. XX wieku, jak i współczesne, m.in.:
– fragment mozaiki „Miasta” z 1965 roku we wnętrzach Hotelu Cracovia w Krakowie, autorzy: Helena i Roman Husarscy;
– Spętany Pegaz – żelbetowa płaskorzeźba na fasadzie budynku Urzędu Miasta Zakopane, autor: Henryk Burzec, 1970;
– abstrakcyjna kompozycja ceramiczna znajdująca się w holu OW Jaskółka (kiedyś należącego do Zakładów Azotowych w Tarnowie), autor: Bolesław Książek, Zakopane, 1967;
– mozaika z motywem kota na elewacji budynku dawnej restauracji Wierchy, autorzy Barbara Gawdzik-Brzozowska i Kazimierz Fajkosz, Zakopane, 1961;
– SDH Trzy Korony w Pabianicach – budynek powstały w 1975 r.;
– mozaika na ścianie ośrodka wypoczynkowego w Dusznikach-Zdroju przy ulicy Granicznej;
– płaskorzeźba przy wejściu do Wojskowego Szpitala Uzdrowiskowo-Rehabilitacyjny w Lądku-Zdroju, pawilon II, zbudowany w latach 1975-78;
– mural na stacji S-Bahn Berlin Wannsee, autor: Christoph Niemann, od 2018;
– mural na placu Sint-Jansvliet w Antwerpii, autorka: Charlotte De Kock;
– Frindship Building w Antwerpii – usytuowany przy nabrzeżu Skaldy, w jego szklanej elewacji można zobaczyć odbicia pobliskich dźwigów portowych.

Składowisko popiołów elektrowni Adamów w Turku

Mój ulubiony postindustrial zamienił się w poprzemysłową prawie-pustynię. Po elektrowni Adamów, której sylwetka kiedyś odbijała się w wodach składowiska, pozostała sterta gruzu. Tym samym poniższe zdjęcia nabrały wartości historycznej.

Te rozległe zbiorniki wodne zabarwione na turkusowo węglanem wapnia (CaCO3) powstały na składowisku popiołów podczas działalności elektrowni. Miejsce jest pełne sprzeczności, z jednej strony przywodzi na myśl egzotyczne wakacje, z drugiej budzi skojarzenia wyraźnie apokaliptyczne. Turkusy i błękity wody spotykają biele, szarości i rudości pyłów, a wszystko to przecinają intensywnie rdzawe rurociągi.
Kąpiel w tym lazurowym akwenie jest zabroniona, więc atrakcja przeznaczona jest wyłącznie dla turystów powściągliwy
ch.

Czego oczy nie wi(e)dzą

W jednym z najpiękniejszych i jednocześnie najstarszym z polskich uzdrowisk Lądku-Zdroju znajduje się – bo jakżeby mogło być inaczej – park zdrojowy. Nad parkiem góruje charakterystyczny, monumentalny, neobarokowy budynek Zakładu Przyrodoleczniczego „Wojciech”, który od wielu lat przyciąga spojrzenia przechadzających się po parkowych alejkach turystów i kuracjuszy. Ci, którzy patrzą naprawdę uważnie dostrzegą z pewnością, że fragment kopuły pomalowany jest farbą o innym kolorze niż całość pokrywy. Pierwsza myśl może nas prowadzić do wniosków, że jest to efekt prac remontowych lub odbarwienie w wyniku działań zjawisk atmosferycznych. Ale to nie w tym tkwi szkopuł. Źródło przebarwień sięga bowiem czasów stanu wojennego. A jeden z ciekawszych tekstów o historii plam na kopule znalazłam w czasopiśmie, które bynajmniej z regionem Dolnego Śląska wspólnego ma niewiele – czyli w Krainie Bugu. A oto jak z grubsza sprawa się przedstawia.

Zdarzenie, którego efekt oglądamy na kopule Wojciecha do dziś, miało miejsce w 1982 roku, w czwartym miesiącu stanu wojennego, na kilka godzin przed pochodem pierwszomajowym. Pochodem, który nota bene, początek swój miał mieć właśnie pod Wojciechem. Nocą z 30 kwietnia na 1 maja, na zabytkowej kopule pojawił się napis będący formą sprzeciwu wobec panującej w kraju sytuacji politycznej. W górnej linii widniało słowo „Victoria” zamknięte z obu stron znakiem Polski Walczącej. W dolnej zaś – „niech żyje Solidaność” (do końca nie wiadomo dlaczego w napisie zabrakło litery „r”). Górny napis, oprócz swojego podstawowego znaczenia, miał też nawiązywać to faktu, że wcześniej w tym samym roku na świat przyszła córka przywódcy NSZZ „Solidarność” Lecha Wałęsy – Maria Wiktoria (ciekawostką symboliczną i splotem niezamierzonym jest też to, że jej pierwsze imię to jednocześnie dawna nazwa Zdroju Wojciech).

Funkcjonariusze, którzy nad ranem spostrzegli napis, zaczęli usuwać go jedynymi dostępnymi środkami i w dużym pośpiechu, tak aby pozbyć się tego niewygodnego dla władzy manifestu wolności. Musieli to zrobić do czasu rozpoczęcia pochodu, a efekty ich działań widzimy do dziś. Od kiedy znam tę historię, zupełnie inaczej spoglądam na „niedoskonałość” na kopule – już mnie nie drażni, wręcz przeciwnie – raczej intryguje.

A tak o tej historii oraz jej bohaterach pisze w felietonie dla Krainy Bugu Leszek Stafiej: https://krainabugu.pl/rysiek-bez-palca/


Źródła fotograficzne:

Fotografia z 1982 roku zaczerpnięta z Lądecko-Strońskie archiwum (facebook)

Fotografia współczesna – archiwum własne

Źródła tekstowe:

Stafiej L., Rysiek bez palca. Kraina Bugu, artykuł online z dnia 11.06.2013 r.

Ciężkowski W., Lądek Zdrój, Dolnośląskie Wydawnictwo Edukacyjne, Wrocław 2008

Kopalnia po raz pierwszy oraz drugi

Bynajmniej nie dla kruszców ryzykowałam złamanie nogi lub złapanie kleszcza wdrapując się na widoczne poniżej obiekty. Celem moim było raczej tak zwane „się przyglądnięcie”, westchnięcie z uznaniem oraz sfotografowanie. Dwie kopalnie, niemalże po sąsiedzku – jedna aktywna, druga już od dawna nie. Mowa oczywiście o Lutyni, pięknej dolnośląskiej wsi niedaleko czeskiej granicy. Wspomniane kopalnie to niedziałająca od dwudziestych lat XX wieku kopalnia ołowiu (i srebra) Neue Philipp, a także nieco wyżej od niej położona i zdecydowanie bardziej wyeksponowana kopalnia bazaltu. O tyle bardziej, że (być może powinnam wyciąć to zdanie przed publikacją, bo jest krępujące) w zeszłym roku porwałam się na poszukiwania tej pierwszej na początku września, kiedy było dużo bujnej roślinności i zwyczajnie jej nie znalazłam. Teraz się udało, a oto jak się sprawy przedstawiają.

Kopalnia ołowiu i srebra Neue Philipp

Kopalnia bazaltu

Mosty

To, co pandemia przez dwa lata próbowała staranować, właśnie teraz jest nam najbardziej potrzebne: kontakt, połączenie, integracja, czy jakkolwiek jeszcze można to określić. Korzystając z tej symboliki wyszperałam kilka mostów i wiaduktów, które odwiedziłam (lub nawet przeszłam, howgh!) – niektóre z nich są monumentalne, niektóre zabytkowe, inne w rozsypce – ale wszystkie spełniają swoją podstawową rolę – łączą.

I tego nam wszystkim życzę – więcej łączenia niż dzielenia.

1. Wiadukt kolejowy w Lewinie Kłodzkim

2. Most kolejowy nad Jeziorem Pilchowickim – w związku z zamieszaniem wokół „Mission Impossible” w 2020 roku chyba najsłynniejszy w Polsce

3. Most kolejowy nad Woliborką w Nowej Rudzie

4. Most św. Jana w Lądku-Zdroju

5. Most gotycki na Młynówce w Kłodzku

6. Mosty w Stańczykach – Akwedukty Puszczy Rominckiej

Letnisko z łyżką dziegciu

Tu prawie wszystko jest nieprawdziwe. Drzewa są nieprawdziwe, woda też, a i wakacje pozostają nimi tylko dopóty, dopóki się nie obejrzysz w jej stronę. Bo wtedy staje się jasne o co chodzi. I że to żadna sielanka. Pozornie przeciętnie ciekawy cel wyprawy okazuje się nasycony kontrastami do tego stopnia, że jeśli ktoś nie był pewien co to jest dysonans poznawczy, to tu zapewne tego stanu dozna. To jedno z tych miejsc, które zostają w tobie na dłużej, poszukując w głowie właściwej szuflady. Masz tu sosnowy las, piasek, wodę, nawet ośrodek wczasowy. Ten działający jest zresztą zupełnie w porządku, plus fajny ogródek z widokiem. A potem spoglądasz lekko w lewo i beztroski nastrój się rozpada. Na wyciągnięcie ręki wznoszą się ponuro ogromne – naprawdę ogromne i blisko – chłodnie i kominy Elektrowni Bełchatów. I wtedy dostrzegasz, że te drzewa jakieś takie zbyt równe, a na wybrzeżu nawsadzali tabliczek, że woda nieprzebadana, więc się zniechęcasz. Bo już pojmujesz, że to taka trochę proteza prawdziwych wakacji. A potem na deser ukazują ci się resztki opuszczonych obiektów turystycznych oraz lokalnej infrastruktury dla krzewienia kultury i sportu. Coś jest nie tak. To zestawienie estetyki sielankowej z lekko apokaliptyczną robi wrażenie. Na mnie przynajmniej zrobiło duże. A podróżujący poszukiwacze nastrojów i klimatów wszelakich i dziwnych, jak ja, na pewno sobie tu użyją.

Słok, 2019

EC-2, Łódź

Ten krótki cykl fotografii ilustruje obecny wygląd niektórych elementów wyłączonej z eksploatacji przed dwoma laty łódzkiej elektrociepłowni EC-2. Jest to powstały w 1955 roku obiekt, który obecnie czeka na nowy pomysł zagospodarowania. Dla sympatyków architektury przemysłowej z tamtego okresu spacer po EC-2 to prawdziwa uczta. Jednym z ciekawszych miejsc na jej terenie są chłodnie kominowe, które od zewnątrz są mało obiecujące, w środku natomiast zdumiewają kolorami, zmieniającym się w ciągu dnia oświetleniem i „kosmicznym” wyglądem.  Łatwo z zachwytu stracić głowę. Dlatego każdy przed wejściem na teren elektrociepłowni obowiązkowo zakłada kask.

WIMA, Łódź

WI-MA, czyli Widzewska Manufaktura, a kiedyś Widzewskie Zakłady Przemysłu Bawełnianego WI-MA S.A. w Łodzi, to dawny kompleks fabryczny założony w latach 70. XIX wieku przez przedsiębiorcę Juliusza Kunitzera. Obecnie nosi nazwę Zakłady Przemysłów Twórczych WI-MA w Łodzi i stanowi przestrzeń dla inicjatyw i wydarzeń kulturalnych, pracowni artystycznych, jak również firm oraz fundacji i stowarzyszeń zajmujących się kulturą i sztuką.

W moim odczuciu WIMA to przede wszystkim miejsce spotkania starego z nowoczesnym, pomysłu z działaniem, sztuki ze współpracą ludzi. Wędrując po jej terenie można znaleźć zarówno pamiątki po zakończonej kilka lat temu aktywności przemysłu bawełnianego, jak i miejsca, które dopiero niedawno rozpoczęły swoją działalność w pofabrycznych murach.

Fotografie przedstawiają elementy architektury obszaru, fragmenty dawnej przędzalni, a także kadry zrobione w pracowni sitodruku.

Twierdza Przemyśl

Gdzie najlepiej spędzić upalny dzień? W zacienionych labiryntach Fortów Twierdzy Przemyśl. To ujęcie pochodzi z Salis Soglio, mojego ulubionego i najlepiej z nich zachowanego. Całość to potężny zespół obiektów obronnych. Po jej obiektach biegnie pieszy szlak turystyczny oznaczony kolorem czarnym i Forteczna Trasa Rowerowa – szlak zielony.

Więcej przeczytacie tutaj oraz tutaj.

Mosty w Stańczykach

Oto Stańczyki. Wysokie na 36 metrów mosty kolejowe zbudowane ponad rzeką Błędzianką, od końca II wojny światowej pozbawione torów. Dalej na północ jest już tylko fragment Puszczy Romnickiej, a potem koniec kraju. Granica. W tył zwrot. Okolica pełna jest bajecznych, pagórkowatych pejzaży, lasów, jezior i ogółem wszystkiego co najlepsze. Jeśli lubicie zagadkowe historie, to poszperajcie w internetach w poszukiwaniu wieści na temat niecodziennego zdarzenia na sąsiadującym z mostami jeziorze Tobellus w 1926r.

Dlaczego warto odwiedzić to miejsce?

Dla wrażenia jakie robi rozmiar mostów. Dla widoków na malowniczą okolicę. Dla rzutu okiem z góry na zieleń i strumień pod mostami. Żeby dotknąć historii.

Wskazówki

  • Jeśli wybieracie się autem, odradzałabym dojazd skrótem, który może podpowiedzieć ambitna nawigacja. Droga dłuższa, przez Linowo, odrobinę lepiej oszczędzi podwozie.
  • Więcej dokładnych informacji o miejscu: https://mazury.info.pl/stanczyki/