Tu prawie wszystko jest nieprawdziwe. Drzewa są nieprawdziwe, woda też, a i wakacje pozostają nimi tylko dopóty, dopóki się nie obejrzysz w jej stronę. Bo wtedy staje się jasne o co chodzi. I że to żadna sielanka. Pozornie przeciętnie ciekawy cel wyprawy okazuje się nasycony kontrastami do tego stopnia, że jeśli ktoś nie był pewien co to jest dysonans poznawczy, to tu zapewne tego stanu dozna. To jedno z tych miejsc, które zostają w tobie na dłużej, poszukując w głowie właściwej szuflady. Masz tu sosnowy las, piasek, wodę, nawet ośrodek wczasowy. Ten działający jest zresztą zupełnie w porządku, plus fajny ogródek z widokiem. A potem spoglądasz lekko w lewo i beztroski nastrój się rozpada. Na wyciągnięcie ręki wznoszą się ponuro ogromne – naprawdę ogromne i blisko – chłodnie i kominy Elektrowni Bełchatów. I wtedy dostrzegasz, że te drzewa jakieś takie zbyt równe, a na wybrzeżu nawsadzali tabliczek, że woda nieprzebadana, więc się zniechęcasz. Bo już pojmujesz, że to taka trochę proteza prawdziwych wakacji. A potem na deser ukazują ci się resztki opuszczonych obiektów turystycznych oraz lokalnej infrastruktury dla krzewienia kultury i sportu. Coś jest nie tak. To zestawienie estetyki sielankowej z lekko apokaliptyczną robi wrażenie. Na mnie przynajmniej zrobiło duże. A podróżujący poszukiwacze nastrojów i klimatów wszelakich i dziwnych, jak ja, na pewno sobie tu użyją.
Słok, 2019